Pewnie zdarza się wam słyszeć (albo może nawet używać) tak zwanych mantr sukcesu: Jesteś zwycięzcą! Myśl pozytywnie! Wizualizuj sukces! Najpełniej chyba zabiera je w sobie tak zwane pozytywne myślenie. Zapraszam do bardzo krytycznej analizy tego zjawiska.
Wydaje się, że nie ma bynajmniej nic złego w pozytywnej samoocenie, w patrzeniu na siebie jako na kompetentnego i postrzeganiu siebie jako człowieka o wysokiej sprawczości. Gdyby ideologia pozytywnego myślenia zawierała w sobie tylko powyższe stwierdzenia, nie byłoby w niej nic złego. Jednak pozytywne myślenie to coś więcej.
Czym jest pozytywne myślenie?
Ideologia (wydaje mi się, że jest to odpowiednie słowo, choć zapewne ktoś może zarzucić, że samo używania słowa „ideologia” sugeruje negatywne konotacje – zresztą ja tego nie ukrywam, uważam to za bardzo negatywne zjawisko) pozytywnego myślenie zrodziła się w latach ‘50. dwudziestego wieku w USA. Naucza ona gównie o wpływie wewnętrznej postawy na fakt szybkiego bogacenia się, zdrowia, sukcesu. Tak jak myślisz, tak będzie. Jeśli wyobrazisz sobie, że masz nowy samochód, że już siedzisz za kierownicą i jedziesz po autostradzie, to na pewno to się spełni. Wystarczy to sobie tylko wyobrazić i żyć jakby to było prawdą. W tym tkwi sekret („The Secret” – jeden z filmów promujących pozytywne myślenie). Jest to tzw. “prawo przyciągania”. Wszystko to, czego aktualnie doświadczamy w naszym życiu przyciągnęliśmy w jakiś sposób swoimi myślami. Jeśli o czymś bardzo intensywnie myślisz, cały wszechświat działa na Twoją korzyść. Bogacisz się nawet we śnie („Bogać się, kiedy śpisz”).
Wynika, więc z tego, że nie warto się niczym przejmować, niczym martwić („myśleć negatywnie”). Jeśli pojawia się w tobie jakaś negatywna emocja, poczucie winy, coś nieprzyjemnego – odepchnij to. Nie myśl o tym, bo to będzie powodowało, że nie tylko będziesz się gorzej czuł, ale że coś złego zdarzy się twoim życiu. Najważniejsze jest, żebyś się dobrze czuł. Najważniejsze jest twoje dobre samopoczucie. Najważniejsze jest, żebyś myślał pozytywnie!
Pozytywne myślenie jest bardzo mocno promowane przez ruch New Age. Propagatorami tej idei byli m. in. N. Hill, C. Stone, N.V. Peale, J. Murphy (autor, znanej również w Polsce, książki: „Potęga podświadomości”), E.F. Freitag, O. Mandino, L. Hay, E. Maurey, J. Silva (twórca spirytystycznej metoda samokontroli umysłu), a nawet księża katoliccy J. Belitz OFM i A. Grün OSB (mocno ulegający ideologii Junga). Pozytywne myślenie czerpie z takich systemów filozoficznych jak idealizm Hegla, teozofia, czy gnoza. Charakterystyczny rys tej ideologii można dostrzec również w pseudonaukowych metodach osiągania sukcesu jak Kinezjologia Edukacyjna, czy NLP oraz w różnych sektach i organizacjach ekonomicznych np. Amway, Herbalife. Za sprawą niektórych odłamów protestantyzmu amerykańskiego ideały pozytywnego myślenia przenikają również do wspólnot charyzmatycznych.
Dlaczego moim zdaniem pozytywne myślenie to nie żadna nieszkodliwa (śmieszna) ideologia sukcesu, ale poważne zagrożenie?
Pozytywne myślenie przede wszystkim zmienia definicje prawdy. Prawda nie jest obiektywna, ale prawdą jest to, co sprawia, że czujesz się lepiej. U osób ulegających wpływom tej ideologii zniekształcone jest postrzeganie rzeczywistości. Zatarte jest poczucie dobra i zła. Bardzo negatywnie odbija się to na życiu psychicznym. Prawdziwie emocje są tłumione. U zdrowego człowieka może skończyć się to nieumiejętnością reakcji na sytuacje trudną, potęgowaniem stresu, zaburzeniem nerwicowym. Natomiast u osób, które cierpią na jakiekolwiek zaburzenia pozytywne myślenie może nie tylko prowadzić do utrzymywania choroby, ale nawet do jej pogłębienia. I to jest moim zdaniem największe zagrożenie pozytywnego myślenia.
Nie może prawidło rozwijać się osoba, której brak realizmu w postrzeganiu rzeczywistości, która wypiera wszystkie emocje negatywne, a przyjmuje tylko pozytywne. Przecież między innymi właśnie temu służą emocje – żeby nas ostrzegać przed niebezpieczeństwami. Ideologia pozytywnego myślenie mocno czerpie z holistycznych koncepcji, gdzie myśl postrzega się na równi z energią. Mówi się tu o „boskiej esencji” myśli, wszechmocy umysłu. Takie ideały prowadzą do przekonania o możliwości swoistego samozbawienia, samowystarczalności człowieka, samorealizacji, wręcz o jego boskości. Zaburza to niewątpliwe rozwój dojrzałej duchowości. Pozytywne myślenie przedefiniowuje również podejście do modlitwy. Murphy pisze o „terapii modlitwą”, gdzie traktowana jest ona jako programowanie własnej podświadomości. Podobne tezy wysuwa również ks. Belitz postulując, że „tradycyjne podejście do modlitwy może być zdefiniowane jako nic innego, tylko pomaganie ludziom w używaniu swojego umysłu, mózgu i wyobraźni”.
Dygresja na temat samorealizacji
Swoją drogą, już chyba gdzieś o tym nie pisałem, ale dla mnie samorealizacja, to pojęcie, które zadaje się być nadużywane i nadinterpretowane. Moim zdaniem czasami zbyt duży nacisk kładziony jest na „samo”, a nie na „realizację”. Jak będziesz się sam wspinał po piramidzie samo-realizacji, to wiesz kogo spotkasz na szczycie? NIKOGO. Nikogo, z kim będziesz mógł się podzielić swoimi zrealizowanymi talentami. Moim zdaniem bardziej powinniśmy koncentrować się na „realizacji” i mam tu na myśli realizację predyspozycji, czyli talentów. Taka realizacja ma sens jedynie, kiedy realizujesz swoje talenty dla innych. Prosty przykład: czy wyobrażasz sobie biznes, w którym Ty coś produkujesz, ale nikt tego nie kupuje? Prawdziwa realizacja jest właśnie wtedy kiedy ktoś to kupuje, kiedy realizując siebie dajesz innym wartość (o tym było w tym wpisie).
Koniec dygresji
Studia przypadków
Jeśli dla Ciebie pozytywne myślenie to tylko nieszkodliwy i śmieszny zbór mantr, to pomyśl sobie, że na przykład dla osoby cierpiącej na depresję może to być jedyna postrzegana strategia działania. Poniżej przedstawiam Wam krótkie analizy przypadków osób, które uległy złudnej ideologii pozytywnego myślenia. Niestety przypadki te pokazują bardzo negatywny wpływ pozytywnego myślenia na zdrowie psychiczne oraz na proces terapeutyczny. Pochodzą one z praktyki terapeutycznej niemieckiego psychologa i psychoterapeuty Güntera Scheicha (2000). Scheich w prosty sposób demaskuje jak, ideolodzy pozytywnego myślenia proponują zastępować sprawdzone procesy terapeutyczne fałszywą drogą na skróty.
Marta
Dwudziestoośmioletnia Marta, bezrobotna i samotna matka, trafiła do terapeuty po pięciotygodniowym pobycie w szpitalu. Na oddział psychiatryczny zawiozła ją karetka pogotowia z powodu silnych ataków lęku. Traciła równowagę, serce biło jej „jak szalone”. Okazało się, że jej ojciec także cierpiał na ataki paniki i depresji, a jego kontakty z córką nigdy nie były zbyt bliskie. Matkę opisywała jako kobietę histeryczną, kapryśną i depresyjną. Pacjentka czuł się traktowana „jak ostatni śmieć”.
Do momentu podjęcia terapii Marta nie mogła pojąć, dlaczego matka ją odrzuciła. W swoim domu rodzinnym nigdy nie czuła się dobrze. Chcąc wyrwać się stamtąd, bardzo zaangażowała się w swój pierwszy związek z mężczyzną, z którym zamieszkała mając 17 lat. W tym czasie pracowała jako niewykwalifikowana ekspedientka.
Ich związek był początkowo udany, Marta poczuła się wreszcie szczęśliwa. Wkrótce jednak jaj partner zaczął dominować. Był zazdrosny i nie pozwalał Marcie nigdzie wychodzić. Znęcał się nad nią psychicznie, bił ją i poniżał, wystarczyło, że źle się poczuł albo po prostu miał zły humor. Niekiedy musiała interweniować policja. Zdarzało się, że pobitą kobietę trzeba było odwozić do szpitala. Doniesienia, które składała na partnera, za każdym razem wycofywała.
U pacjentki pojawiły się ataki paniki. Na pół roku przed rozpoczęciem terapii udało jej się wreszcie odejść od partnera. Nie umiała sobie poradzić z samotnością i z wyłączną odpowiedzialnością za trzyletnie wtedy dziecko. Ataki paniki przybierały na sile.
Z powodu sytuacji rodzinnej Marta już w młodości zainteresowała się pozytywnym myśleniem. Czytała Carnegiego, Murphy’ego, Peale’a i wytworzyła w sobie odpowiednie nastawienie, które później pomogło jej tak długo wytrzymać w związku z poniżającym ja partnerem (należy podkreślić, że stwierdzono u niego schizofrenię, z której powodu trafił do szpitala).
Kobieta przez całe lata niezmiennie podejmowała próby „pozytywnego myślenia”, doprowadzając się do stanu psychicznego, z którym do dziś nie może sobie poradzić. Pojawiały się lęki i depresje. Pacjentka nie szukała jednak specjalistycznej pomocy, ponieważ wciąż wierzyła w przesłanie pozytywnego myślenia. W końcu zdecydowała się na terapię, ale przysporzyła jej ona niestety wielu frustracji: Marta nie zdawała sobie, bowiem sprawy z popełnionych błędów. Postrzegała siebie jako dobroduszną, miłą kobietę, która robiła wszystko dla swojego partnera, a mimo to tak wiele przez niego wycierpiała.
Bezustannie wmawiała sobie, że pozytywne myślenie gdyby tylko zechciała intensywniej się nim zająć, musi w końcu jakoś wpłynąć na jej partnera. Jego zachowanie jednak stawało się gorsze. Wpływ ideologii pozytywnego myślenia był tak silny, ze na początku terapii pacjentka brała w obronę swojego prześladowcę i opisywała go raczej pozytywnie. Nie była w ogóle zdolna do odczuwania wściekłości wobec tego człowieka, nie mówiąc już o okazywaniu mu agresji.
Najmniejszy postęp udało się jej dokonać w tworzeniu intymnych związków z mężczyznami. Przez pierwsze pół roku terapii Marta próbowała odnaleźć się w dwóch kolejnych związkach. Nie potrafiła jednak opanować lęków w momencie, gdy miało dojść do bardziej intymnych relacji. Pierwszym sukcesem terapeutycznym było zaakceptowanie terapeuty-mężczyzny, od tego momentu relacje z mężczyznami uległy zmianie.
Beata
Beata – asystentka medycyny, w wieku 28 lat, przy wzroście 165 cm ważyła 167 kg. Do gabinetu psychoterapeuty trafiła z objawami ciężkiej depresji, zaniżonym poczuciem własnej wartości, silnym lękiem społecznym – zwłaszcza przed mężczyznami. Jej problemy zaczęły się już w szkole. Z powodu swojej nadwagi była wyśmiewana i poniżana. Sięgnęła wtedy po publikacje Carnegiego. Zaczęła żyć ideologią pozytywnego myślenia. W ogóle przestała myśleć o swojej wadze, przestała się tym przejmować. Poznała młodego mężczyznę, który również był otyły. Spędzali razem dużo czasu. Beata, cały czas przybierała na wadze.
Po paru miesiącach związku jej partner zaczął ją obrażać i poniżać. Cały czas wmawiała sobie, że wszystko jest w porządku. W końcu mężczyzna ten ją zostawił. Beata wtedy nie wytrzymała i zgłosiła się do psychoterapeuty. Początki terapii były bardzo trudne. Beata zdawała sobie sprawę z tego, że jest w poważnej depresji, jednak cały czas wmawiała sobie, że wszystko będzie dobrze, że wystarczy tylko pozytywnie myśleć. Nie była w stanie uświadomić sobie swojego problemu. Gdy to się wreszcie udało, jej depresja bardzo się wzmogła, jednak droga do wyleczenia stanęła otworem.
Krystyna
Czterdziestoletnia urzędniczka, przyszła do gabinetu psychologicznego z powodu bólu w okolicach brzucha, ramion i pleców oraz z powodu braku energii życiowej i skrajnego przeciążenia. Poza tym cierpiała ona na depresję, zaburzenia krążenia, dolegliwości żołądkowo-jelitowe i brak apetytu, doświadczała stanów silnego pobudzenia i blokad, odczuwała lęk przed tłumem oraz przygnębienie, miała skłonności do dramatyzowania i katastrofizowania.
Gdy po raz pierwszy przyszła do gabinetu, nie była w stanie wykonać jakiejkolwiek pracy. Jednak pierwsze wrażenie, jakie prezentowała, nie miało nic wspólnego z rzeczywistym stanem: pacjentka w ogóle nie wyglądała na osobę depresyjna i cały czas się uśmiechała do psychologa. Z powagą twierdziła, że nic jej nie jest i że właściwie dobrze jej się wiedzie. Nie wie tylko, co się z nią dzieje, przez dwa lata, bowiem doznawała absolutnego szczęścia, bardzo dobrze się czuła i chciałaby, żeby znowu tak było. Diagnoza psychologiczna brzmiała: ciężkie stany depresyjne z lekką skłonnością do reakcji panicznych.
Anamneza wykazała, ze z powodu konfliktów w domu rodzinnym (bardzo konserwatywny ojciec i perfekcjonistyczna, depresyjna matka) pacjentka wyrosła na osobę zamkniętą w sobie, bojaźliwą. Gdy miała szesnaście lat, na dwa dni uciekła z domu, ale po tym epizodzie stała się jeszcze bardziej uległa. W wieku dwudziestu lat poznała swojego męża – powściągliwego syna sąsiadów, który nie był dla niej zbyt atrakcyjne, ale zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa. Życie bez wzlotów i upadków oraz kontakty z rodzicami, którzy w dalszym ciągu dominowali nad córką, spowodowały, że pacjentka znów zaczęła miewać problemy. Pojawiły się depresje. Właśnie wtedy sięgnęła po literaturę ezoteryczna oraz po książki o pozytywnym myśleniu.
Krystyna coraz bardziej zagłębiała się w ten świat i większą cześć wolnego czasu spędzała na kursach, treningach odprężenia (joga, trening autogeniczny) i pozytywnej sugestii oraz na medytacjach. Przez dwa lata znajdowała się w stanie euforii. Nie dostrzegała problemów w domu, w firmie, w której była zatrudniona, mogła pracować bez wytchnienia i była (jak sądziła) lubiana przez wszystkich, ponieważ wciąż się uśmiechała i wszystkie obowiązki brała na siebie, nigdy nikomu nie odmawiając.
Po jakimś czasie doszło jednak do zupełnego załamania, które objawiło się poważną depresją. Pacjentka nie potrafiła wykonać żadnej pracy, nie była w stanie zająć się domem, nie poznawała siebie. Jej organizm zareagował w dość specyficzny sposób: zupełnie straciła apetyt, miała wrażenie, że ogłuchła, a jej kończyny są bardzo ciężkie, czuła się wycieńczona, w sferze psychicznej pragnęła śmierci i miała myśli samobójcze.
Każdą wizytę u psychologa odbierała jako zagrożenie i wciąż próbowała przekonać psychologa, że słuszne jest to, co piszą ideolodzy pozytywnego myślenia i że chce wrócić dokładnie do stanu, który wcześniej przeżywała. Psycholog zapewniał ją, że do tej pory żyła w świecie urojonym i wyimaginowanym. Egzystowała w odosobnieniu, mając nierealistyczny światopogląd, co w końcu doprowadziło ją do załamania. Tego jednak nie chciała w ogóle przyjąć do wiadomości. Interweniując, psycholog paradoksalnie zaproponował pacjentce, żeby na razie zakończyła terapię, ponieważ nie jest do niej przekonana i jeśli zechce, może zgłosić się w późniejszym terminie.
Cztery miesiące później pacjentka ponownie pojawiła się w gabinecie, skarżąc się, że nękają ja podobne stany. Wciąż przebywała na zwolnieniu lekarskim. Poprosiła o jak najszybszą pomoc psychoterapeutyczną. Jej mąż powiedział, że z troski obserwował, jak przez lata bardzo szybko powiększała się jej ezoteryczna biblioteka. Od zawsze uważał ją za marzycielkę. Dotarła też do niej niezbyt pochlebna opinia koleżanek i kolegów z pracy: właściwie nie była lubiana, ponieważ zawsze się zachowywała z przesadna uprzejmością i przyjmowała wszystkie proponowane prace. Odbierano to jako nienaturalne i sztuczne, nikt jednak nie ośmielił się jej tego zakomunikować. W pracy była wykorzystywana w mniejszym lub w większym stopniu przez wszystkich.
Pacjentka zaczęła dostrzegać, że metody polecane w podręcznikach pozytywnego myślenia zaprowadziły ją w ślepy zaułek i bardzo jej zaszkodziły. Wprawdzie już wcześniej przeżywała ona stany depresyjne, jednak te, z obsesyjnymi myślami samobójczymi, można było wytłumaczyć jedynie nierealistycznym nastawieniem, wymagającym wypierania problemów.
W czasie terapii Krystyna uświadomiła sobie, w jaki izolacji żyła przez ostatnie dwa lata oraz jak niewiele prób podejmowała by rozwiązać pojawiające się problemy. Dowiedziała się, jak bardzo była zależna od innych ludzi, jak bardzo określała się przez innych. Uświadamiała sobie także, że zbyt usilnie próbowała się dostosować i że blokowała w sobie agresję. Była pozbawiona prawdziwych uczuć. W końcu dały znać sobie zarówno sfera somatyczna, jak i psychiczna. Pacjentka musiała naprawdę zrobić coś ze swoim życiem, zmienić się i stanąć na nogi.
Z czasem Krystyna wykazywała coraz większe zrozumienia dla terapii i w ciągu kilku miesięcy była w stanie zmienić swój wyidealizowany światopogląd i zrezygnować na przykład z pragnienia osiągnięcia „absolutnej harmonii ze światem”. Nie unikała już konfrontacji z rodzicami, dla których do tej pory była tylko posłusznym dzieckiem. Rozmawiając ze swoim mężem potrafiła bronić swoich racji. Nauczyła się mówić „nie” w miejscu pracy. Pacjentka została odciążona. Nastąpiła wyraźna poprawa jej samopoczucia, powróciła chęć do pracy. Nie oznaczało to jednak zakończenia terapii. Krystyna musiała się nauczyć myślenia o sobie również w czasie wolnym od pracy, odkrywania zainteresowań, które miała-by coś wspólnego z aktywnością fizyczna lub przeżywaniem emocji.
Reasumując: doszło do znacznej stabilizacji osobowości pacjentki. Pojawiają się, oczywiście wahania nastrojów, ale Krystyna wie teraz, że są one normalną częścią ludzkiej egzystencji i że błędem była obsesyjna chęć życia opartego na dawaniu z siebie wszystkiego, czego kiedyś nauczyły ją podręczniki „pozytywnego myślenia”. Krystyna chciała być przez wszystkich lubiana i doznawać wyłącznie szczęścia, zrozumiała jednak, że jednostronne wzorce doskonałości prowadzą jedynie do załamania.
Przepraszam Was za może zbyt dosadne i szczegółowe opisy przypadków oraz nieco hermetyczny język (wpis ten przygotowałem na podstawie jednej z prac, które stworzyliśmy wspólnie ze znajomymi w czasie moich studiów psychologicznych, stąd taki właśnie psychlogiczny język). Zależy mi na pokazaniu, że nie wszyscy postrzegamy świat w taki sam sposób. Dla osoby o niskiej samoocenie lub cierpiej na różne zaburzenia coś, co dla Ciebie będzie śmiesznym stwierdzeniem, dla niej może być jedyną postrzeganą drogą do wyjścia z trudnej sytuacji. Pamiętajmy o tym!
Opisane powyżej przypadki nie wyczerpują oczywiście analizy wszystkich negatywnych psychologicznych skutków pozytywnego myślenia. W tych przypadkach finalnie wszystko kończy się dobrze. Pacjenci uświadamiają sobie złudność ideologii pozytywnego myślenia i poddają się terapii. Istnieje jednak wiele przypadków osób, u których pozytywne myślenie permanentnie blokuję procesy terapeutyczne lub wpędza w długi. Często osoby takie nawet w ogóle nie korzystają z profesjonalnej pomocy, co w skrajnych przypadkach może prowadzić również do zaprzestawania leczenia farmakologicznego.
Podsumowanie
Zadziwiające jest to, z jaką łatwością czasami ulegamy trendom pozytywnego myślenia. Czasami wystarczy powiedzieć tylko parę magicznych słówek takich jak „łatwy sukces”, „nie musisz pracować, żeby być bogatym”, „kup tą książkę, a rozwiążesz wszystkie swoje problemy” itp.
Przeciwnicy ideologii pozytywnego myślenia jednomyślnie zgadzają się, że tu chodzi tylko o jedno – o pieniądze. Za ideologią pozytywnego myślenia kryją się ogromne pieniądze. Ludźmi, dla których najważniejsza rzeczą w życiu jest przyjemność i dobre samopoczucie, jest bardzo łatwo manipulować. Bo, któż nie chciałby być szczęśliwy, bogaty, zdrowy – a żeby to wszystko mieć, nie trzeba planować, pracować, starać się, wystarczy tylko mocno chcieć (i jeszcze może kupić jakiś tam rewelacyjny produkt).
Wiem, że wpis jest bardzo jednostronny, ale jak każdy mam prawo do swojej własnej oceny, którą też z Wami się dzielę. Jeśli się nie zgadzacie, zapraszam do dyskusji w komentarzach.
Podsumowując, chcę podkreślić, że oczywiście warto dobrze myśleć o sobie, zdawać sobie sprawę z swoich mocnych stron (słabych zresztą też) i z nadzieją i pozytywnym nastawieniem patrzeć w przyszłość. Jestem też zdania, że naprawdę bardzo dużo spraw w naszym życiu zależy od nas i na bardzo dużo rzeczy mamy wpływ – pisałem o tym w tym wpisie. Jestem też zdania, że bardzo ważne jest pozytywne nastawienie i wiara w to, że się uda, ale takie podejście do świata będzie skuteczne (np. będzie dawało nam motywację), tylko wtedy, kiedy nie będzie oderwane od rzeczywistości. Jeśli interesują Was również naukowe badania procesów wizualizacyjnych zapraszam do lektury tego wpisu.
Na zakończenie warto dodać, że o wiele bardziej korzystnym zachowaniem jest, nie tyle co myśleć pozytywnie, ale po prostu myśleć.
Bibliografia:
Posacki A. (2007). Plaga pozytywnego myślenia. W: tenże. Psychologia i New Age. Gdańsk: Wydawnictwo Arka Noego. s. 53.-67.
Scheich G. (2000) Pozytywne myślenie: czy może szkodzić? Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.
Zgadzam się. Dla mnie też jest to bardzo niebezpieczna ideologia, na którą kiedyś się nabrałam. Myślę, że warto dodać iż nie tylko pogłębia zagrożenie psychiczne czy zdrowotne, ale w dużej mierze również duchowe zwłaszcza kiedy jesteśmy praktykującymi chrześcijanami.