Możemy powiedzieć, że nasze emocje rządzą się pewnymi prawami. Znany holenderski psycholog Nico Frijda opisał 10 praw emocji, czyli pewnych powtarzalnych mechanizmów ich funkcjonowania. Według Frijdy bardzo ważnym wymiarem pod jakim powinniśmy analizować emocje, są funkcje jakie pełnią. Każda emocja ma więc jakąś funkcję, czyli czemuś służy.
Ostatnio opublikowałem dosyć obszerny artykuł o emocjach (Po co nam emocje? Jak sobie radzić z emocjami?). Teraz, niejako jako uzupełnienie tamtego wpisu, zapraszam Was do lektury dotyczącej nieco głębszego wniknięcia w funkcje emocji. Chcę Wam przybliżyć pewną koncepcję sformułowaną przez holenderskiego psychologa Nico Frijdę (1927-2015).
Oczywiście pamiętajcie o tym, że emocje choć nie wątpliwie są bardzo ważnym elementem naszego życia, nie determinują go, tzn. w skrócie emocje, są jak nasz najlepszy przyjaciel: podpowiadają nam z szczerą chęcią, ale przecież nie wezmą odpowiedzialności za nasze postępowanie. Warto jednak poznawać ich funkcjonowanie i właśnie dlatego chcę Wam przybliżyć te 10 praw w sposób troszkę może nietypowy, ale mam nadzieję, że przez to na dłużej zapamiętany – za pomocą opowiadania.
Zacznijmy najpierw od opisu praw. Pochodzi on z artykułu Fridy opublikowanego w języku polskim w roku 1988. Oto one:
1. Prawo znaczenia sytuacyjnego – emocje rodzą się na struktury znaczeniowe danych sytuacji, różne emocje powstają w odpowiedzi na rożne sytuacje. Prawo to, jest wg samego, autora swoistą „konstytucją emocji”, co wskazuje na jego wyróżniającą się rolę (Zdankiewicz-Ściągała, Maruszewski, 2000).
2. Prawo zaangażowania – emocje powstają w odpowiedzi na zdarzenia, które są ważne dla celów, motywów, czy zaangażowań danej osoby. Jeśli nie postrzegasz czegoś jako ważnego, to nie wywoła u Ciebie emocji.
3. Prawo bezpośrednio spostrzeganej rzeczywistości – emocje są wywoływane przez zdarzenia uważane za rzeczywiste, a ich intensywność odpowiada temu w jakim stopniu są za takie uważane. Dlatego np. film z wypadku nie wywołuje aż tak wielkich emocji, jak np. oglądanie wypadku na żywo.
4. Prawo zmiany przyzwyczajenia i odczuwania porównawczego – emocje powstają nie tyle na skutek obecności korzystnych bądź nie korzystnych warunków, co wskutek aktualnych lub oczekiwanych zmian w tych warunkach. W myśl tego prawa przedłużające się przyjemności bledną, a przedłużające się przykrości tracą swą dokuczliwość (choć tylko w obrębie pewnych granic, por. prawo hedonistycznej asymetrii) oraz zgodnie z prawem odczuwania porównawczego intensywność emocji zależy od relacji między zdarzeniem, a jakimś układem odniesienia, w stosunku do którego się to zdarzenie ocenia.
Tak swoją drogą podobną prawidłowość zauważył już w XIX w. Wilhelm Wundt uważany za jednego z twórców psychologii. Tzw. krzywa Wundta mówi nam o tym, że jeśli np. ciągle doświadczamy czegoś przyjemnego, np. jedzenia słodyczy, to, do pewnego momentu będzie to przyjemne, ale wraz jeśli tych zjedzonych słodyczy będzie coraz więcej, to nasza ich percepcja będzie się pogorszała i po prostu doświadczenie jedzenia słodyczy stanie się bardzo nieprzyjemne. Taka „linia przyjemności” dla doświadczeń negatywnych (np. chłodu) będzie wyglądała tak, że wraz z trwaniem doświadczenia będziemy je odbierać jako coraz gorsze, ale w pewnym momencie możemy się do niego przyzwyczaić i nie będzie stawało się ono coraz bardziej dokuczliwe. Na wykresie wygląda to tak:
5. Prawo hedonistycznej asymetrii – przyjemność jest zawsze zależna od zmiany i zanika wraz z ciągłością zaspokojenia, natomiast przykrość może utrzymywać się na stałe w ciągle trwających złych warunkach.
Zgodnie z działaniem tego prawa, bilans jakości życia jest negatywny, chyba, że zostaną włączone strategie samooszukiwania. W związku z tym niektórzy uważają, że trwałe szczęście jest możliwe jedynie wtedy, gdy pamięć i wyobraźnia wpływają na percepcję zdarzeń (Zdankiewicz-Ściągała, Maruszewski, 2000). W psychologii pozytywnej zjawisko to określa się tzw. hedonistycznym kieratem, który w skrócie mówi o tym, że człowiek potrzebuje ciągle nowych bodźców, żeby jego poziom zadowolenia z życia utrzymywał się na tym samym poziomie, np. ciągle inne jedzenie, coraz to nowy samochód, coraz większy telewizor. Jeśli nastąpi stagnacja, poziom zadowolenia z życia będzie spadał.
Oczywiście z tym możemy dyskutować, bo nie wszyscy ludzie pokładają swoje zadowolenie z życia w ulotnych przyjemnościach, choć pokazuje nam to, że aktywność jest bardzo ważnym elementem życia. Więcej o tym pisałem w tym wpisie:
6. Prawo zachowania emocjonalnego momentu – zdarzenia emocjonalne zachowują swoją siłę wywoływania emocji na czas nieokreślony, chyba, że spotykają się z przeciwdziałaniem innych, powtarzających się zdarzeń, które mogą spowodować wygaszenie tamtych lub przyzwyczajenie się do nich.
Oczywiście to określenie „na czas nieokreślony” może być mylnie interpretowane: chodzi generalnie o to, że emocja „sugeruje” nam podjęcie działania i jeśli tego nie zrobimy, to (o ile warunki się nie zmienią i podjęcie tego działania dalej będzie potrzebne), to po prostu emocja trwa nadal. W praktyce jednak bardzo często, dosyć szybko podejmujemy działanie, które zmienia sytuację (lub samą emocję), w związku z tym ów „czas nieokreślony” nie trwa zbyt długo (no chyba, że nic nie zrobimy).
7. Prawo zamknięcia się w sobie – emocje wykazują skłonność do zamknięcia się przed sądami o względności bodźca, który je spowodował, i przed wymaganiami celów innych niż ich własny. Tak w skrócie: to o czym mówi nam emocja jest ważne – ważniejsze od innych spraw – bo gdyby tak nie było, to emocja by się nie pojawiła.
8. Prawo zważania na konsekwencje – każdy emocjonalny impuls powoduje impuls wtórny, który zmierza do zmodyfikowania tamtego zgodnie z przewidywanymi konsekwencjami. W przypadku tego prawa może dojść do utraty kontroli nad sobą, jeśliby ze środowiska nie napływały informacje o niewłaściwym działaniu, co zaobserwować można w różnego rodzaju działaniach masowych, np. sektach, grupach kibiców
9. Prawo minimalnego obciążenia – ilekroć można ocenić sytuacje na więcej niż jeden ze sposobów, pojawia się skłonność do takiego jej ujmowania, które minimalizuje jej negatywne obciążenie emocjonalne. Tak w skrócie ta cytryna, która muszę zjeść nie jest aż taka kwaśna.
10. Prawo maksymalnego zysku – ilekroć można sytuacje ocenić na wiele sposobów, tylekroć pojawia się tendencja do ujmowania jej w sposób maksymalizujący zysk emocjonalny. Przeżywanie emocji (nawet negatywnej) daje człowiekowi określone korzyści psychologiczne wpływające na jego poczucie wartości. Tak w skrócie, przejawia się to w myśleniu typu: utrata pracy, to przecież bardzo pozytywne wydarzenie, bo stwarza możliwość rozwoju. W pewnym skrócie można powiedzieć, że na dwóch ostatnich prawach opierają się tzw. mechanizmy obronne.
To takie streszczenie, ale żeby lepiej zrozumieć o co chodzi i jak te prawa funkcjonują w naszym codziennym życiu, jeszcze w trakcie studiów napisałem krótkie opowiadanie o przygodach pewnego rycerza i emocjach, które się tam pojawiały. W przypisach do opowiadania umieściłem wyjaśnienia i odniesienia do konkretnych praw. Ideą stworzenia takiego opowiadania było bardziej konkretne, życiowe pokazanie funkcjonowania tych praw. Zdaję sobie sprawę, że życie i przygody jakiegoś fikcyjnego rycerza dalekie jest od naszych codziennych problemów, ale na pewno doświadczane przez bohaterów opowiadania emocje są każdemu z nas bliskie. Zapraszam do lektury.
Porwanie Księżniczki
Szerokim gościńcem pędził jeździec. Po zmachanej szkapie, toczącej z pyska kłęby białej piany, widać było, że jest już w drodze od dłuższego czasu i że się bardzo spieszy. Jeździec ubrany był raczej skromnie, niczym sługa. Po insygniach na opończy widać było jednak, że służy w jakimś znaczniejszym domu. Jechał bez broni, co w tej prowincji nie było raczej rozsądne.
Mocno popędzając zmachanego konia wjechał na wysoki pagórek. Stąd było widać już cel jego podróży – masywny zamek lorda Volarberga.
Lord Volarberg siedział w skórzanym fotelu w swoim gabinecie. Był to mężczyzna dość młody jak na swój tytuł – miał niespełna trzydzieści lat. Był wysokim, przystojnym mężczyzną o kruczych włosach i lekkim zaroście. Ubrany był, jak przystało na prowincjała, w szkarłatny płaszcz przepasany wyszywanym złotymi nićmi pasem. Długim gęsim piórem, co raz zamaczając je w inkauście, pisał coś na pergaminie. Z wyrazu jego twarzy widać było, że sprawia mu to dużo radości. Co chwilę przystawał, patrzył w okno, myślał o czymś i jeszcze szerzej się uśmiechał. Pisał list do narzeczonej.
– Panie, panie – do komnaty wpadł zmachany sługa. – Porwano księżniczkę.
Lord nie zareagował. Siedział dalej w fotelu i pisał. Po chwili milczenia podniósł głowę i powiedział:
– Mój drogi – zmarszczył brwi, jakby w wyrazie złości, jednak jego wrodzona łagodność kazała mu się pohamować. – Co ty opowiadasz? To jakieś bzdury. Któż ośmieliłby się porywać moją narzeczoną.
– Panie ja tez nie uwierzyłem – jeszcze ciężko sapiąc odparł sługa. – Panie, czytaj list od Twego przyszłego teścia.
Sługa podał lordowi list. Nie był on opieczętowany – widać było, że pisano go w pośpiechu. Lord zaczął szybko czytać. Przeczytał jeden raz i przez jego ciało przeszedł jakby dreszcz. Rzeczywiście, porwano księżniczkę Helenę. Jej ojciec – hrabia Le Beck pisał o nocnej napaści zbójów na zamek. Nikt nawet niczego nie zauważył, a rano było już za późno, żeby wszczynać pościg. Hrabia podejrzewa jednak, że to jeden z wcześniejszych konkurentów księżniczki, łasy raczej na posag, niż na wdzięki księżniczki – lord Gordon.
Lord przeczytał list drugi raz i bezwładnie osuną się na fotel1. Czuł się zrozpaczony. Tyle lat zabiegał o względy księżniczki i jej ojca, a teraz, gdy udało mu się je pozyskać i juz za niespełna trzy miesiące miał stanąć z nią na ślubnym kobiercu, stracił ją. Myśli okropnie kłębiły mu się w głowie. Przed oczyma stanęła mu w jednej chwili piękna Helena w białej sukni uśmiechając się do niego, tak jak wtedy, na balu u króla. Myśl, że może ją stracić jak błyskawica wdarła się do jego głowy. W jednej chwili oprzytomniał i cały swój, powstały w jednej chwili gniew skierował na lorda Gordona2.
– Siodłać konie – rozkazał gniewnym tonem i wybiegł do zbrojowni przyszykować się do wyjazdu.
W oczach sługi, który pozostał jeszcze przez moment w lordowskiej komnacie, pojawiły się iskierki zadowolenia. Czym prędzej pobiegł zebrać resztę czeladzi.
– Wstawajcie śpiochy! – krzyczał wbiegając na dziedziniec. – Pan kazał siodłać konie!
Lordowska drużyna z wyraźnym zadowoleniem wzięła się do przygotowań. Już dawno nic się nie działo. Ciągłe siedzenie w zamku i nic więcej. Na wikt, ani kwatery nikt nie narzekał, ale na nudę to tak. Nuda była najgorsza3. Dodatkowo ich zapał wzmocniła wieść, że celem wyprawy będzie odbicie narzeczonej ich pana z rąk porywaczy.
W kilka godzin później zbrojny orszak podążał już w kierunku siedziby hrabiego Le Becka. Lord Volarberg, przed wyruszeniem na Gordona, chciał dowiedzieć się więcej szczegółów na temat porwania jego narzeczonej.
Do zamku przybyli późnym wieczorem. Lord Volarberg nie kazał nawet rozkulbaczać koni, ponieważ miał zamiar wyruszyć jeszcze w nocy, jednak hrabia odradził mu to. Lord postanowił więc wyruszyć w z nastaniem świtu.
Przez większą część nocy rozmawiał on z hrabią na temat księżniczki i okoliczności jej porwania. Wszystkie poszlaki wskazywały na lorda Gordona. Tylko on, w całym królestwie, ma tak dobrze wyszkolonych ludzi i tylko on jest na tyle głupi, żeby porywać córkę hrabiego, która i tak nim gardzi. Lord Volarberg położył się bardzo późno i nawet przez te parę godzin, przeznaczonych na sen, nie mógł zmrużyć oka, ciągle myśląc o Helenie.
Rankiem, skoro tylko słońce pojawiło się nad horyzontem, lord Volarberg wyruszył w kierunku posiadłości lorda Gordona. Droga była długa i niebezpieczna. Jechali przez wiele dni, w nocy w przenikliwym chłodzie, w dzień w przekropnym skwarze, nie zważając na deszcz, ani na piekące słońce słońce. Ludzie Volarberga byli już znużeni, zaczęto coś szeptać, żądano odpoczynku4. Lord jednak zdawał się tego nie zauważać. Kazał jechać dalej i nikt nie śmiał mu się sprzeciwić, a jedynie próbowano sobie to tłumaczyć tak, że przynajmniej nie można narzekać na monotonie życia w zamku5.
Wszystko zmieniło się jednak pewnego ranka. Wyruszono właśnie w dalszą trasę, po uprzątnięciu obozowiska. Na bezchmurne niebo wschodziło właśnie słońce, a zalegająca na trawie rosa zwiastowała dobrą pogodę. Orszak nie ujechał jednak nawet jednej mili, kiedy na czele pochodu rozległ się krzyk.
– Panie, lordzie, znaleźliśmy coś – krzyczał jakiś żołnierz.
Lord podniósł zasmuconą twarz i spojrzał na wymachującego czymś żołnierza. Nagle jakby oprzytomniał. Spiął konia i uszył w jego kierunku.
– Panie, leżała tutaj, w błocie – powiedział żołdak podając lordowi zabłoconą, jedwabną chustę, która kiedyś była biała.
Volarberg wziął ją do ręki i na jego twarzy, pierwszy raz od dłuższego czasu, pojawił się uśmiech. W rogu chusteczki wyszyte były litery K.H.L.B. – Księżniczka Helena Le Beck. Żołnierze gotowi byli natychmiast ruszyć stępa na ratowanie księżniczki, która zdawała się już być blisko. Jednak lord nie wydał takiego rozkazu. Wręcz przeciwnie, jakby rozpromieniał rozejrzał się po swoich żołnierzach. Ich brudne, zmęczone twarze, zabłocone ubrania jakby dopiero teraz do niego dotarły. Przyjrzał się również swojej zbroi.
– Panowie, postój! – powiedział z uśmiechem. – Tacy brudni nie pojedziemy ratować mojej narzeczonej!
Oddział rozbił obóz nieopodal, nad brzegiem niewielkiego strumienia i choć nie było jeszcze południa żołnierze przyjęli ten odpoczynek z wyraźnym zadowoleniem. Lord Volarberg jakby odzyskał życie, chodził wśród swoich żołnierzy, coś zagadywał, żartował. W kilka godzin później, nadal nie tracąc dobrego humoru, kazał zwijać obóz i ruszać dalej.
Wyruszyli więc. Wszyscy w lepszych humorach i w czystszych ubraniach. Jechali parę godzin, kiedy, wysłani do przodu zwiadowcy donieśli, że zamek Gordona znajduje się za następnym wzgórzem. Oddział w ciszy wjechał na to wzniesienie. Ich oczom ukazała się potężna, osnuta gęstą mgłą, warownia.
– Panie, czy mamy jakiś plan? – do lorda podjechał dowódca jego przybocznej straży.
Lord przez moment nie odpowiadał. Jego twarz przybrała taki sam smutny wyraz jak wcześniej. Patrzył na warownie i nic nie mówił6. Trwało do parę dobrych chwil.
– Panie, czy mamy jakiś plan? – dowódca powtórzył pytanie.
– Zaatakujemy zamek – odpowiedział lord, a po jego głosie można było poznać, że smutek zmienił się w złość. – Przyszykujcie się.
– Panie, wiesz, że poszlibyśmy za tobą wszędzie, nawet na śmierć – powiedział niepewnie dowódca straży. – Ale w tej sytuacji nie mamy najmniejszych szans. Już się ściemnia, nas jest tylko czterdziestu, a zamku Gordona strzeże co najmniej stu ludzi.
– To nic, zaatakujemy – odparł wściekle Volarberg.
Lordowi trudno było opanować narastający w nim gniew, chciał się jak najprędzej rozprawić z Gordonem i dać mu porządną nauczkę. Dobył miecza i wściekle rynką na swoich ludzi.
– Nie obchodzi mnie to! Ruszamy – żołnierze jeszcze nigdy nie widzieli lorda tak wściekłego7.
– Panie, ale czy Ci na prawdę zależy na uratowaniu księżniczki – dowódca straży z trudem zdobył się na odwagę. – Przecież atakując zamek w ten sposób nic jej nie pomożemy.
Lord jakby dopiero teraz oprzytomniał. Usiadł na leżącym przy drodze kamieniu i ciężko westchnął.
– Rzeczywiście, masz racje – powiedział już o wiele spokojniej.
Lord czuł się beznadziejnie. Był zrozpaczony. Nie wiedział co ma zrobić8. Kazał żołnierzom rozbić obóz w pobliskim lesie. Zakazał jednak rozpalania ognisk i wyznaczył wartę dwa razy liczniejszą niż zazwyczaj. Sam zaś zasiadł do narady ze swoimi najwierniejszymi sługami.
Postanowiono, że do zamku wybiorą się nocą najlepsi wojownicy i spróbują po cichu odbić księżniczkę i otworzyć bramę, a reszta, na koniach, czekała będzie na odpowiedni moment do ataku. Wybrano więc pięciu najlepiej wyszkolonych ludzi. Razem z nimi postanowił iść sam lord Volarberg.
Minęła północ, kiedy szczęściu uzbrojonych piechurów ruszyło w stronę zamku loda Gordona. Bezszelestnie podeszli pod mury. Jeden z nich zarzucił długą linę na blanki. Wdrapano się po niej na górę. Dwóch wartowników rozmawiało po cichu nieopodal. Obezwładniono ich po cichu.
– Idźcie poszukać Gordona – rozkazał lord. – A ja pójdę po księżniczkę.
– Ale, panie, nie zostawimy cię samego – odpowiedział jeden z żołnierzy.
– To rozkaz – odparł krótko Volarberg i ruszył po murze w kierunku wysokiej baszty. Reszta żołnierzy podążyła w drugą stronę.
Lord doszedł pod sam mur baszty. Spojrzał w górę. Na wysokości jakiś dziesięciu metrów ponad jego głową znajdowało się okno, zza którego widać było blask palącej się świecy. Lord rzucił linę. Metalowa kotwica zachrobotała dźwięcznie o kamienny parapet. Lord szarpną mocniej. Nie obsunęła się, wiec zaczął się wdrapywać. Po chwili był już w komnacie.
– Nareszcie jesteś – rzuciła mu się w objęcia królewna. – A tak się bałam.
Królewna mocno przytuliła się do piersi narzeczonego.
– A tak się bałam – powtórzyła. – Tak długo się nie zjawiałeś. Ale pewnie miałeś jakieś ważne sprawy, wyprawę wojenną, nie mogłeś zostawić prowincji bez opieki9.
– Ależ nie – odpowiedział lord. – Mylisz się, to ty dla mnie jesteś najważniejsza.
Trwali w objęciach przez chwilę. Nagle rozległ się przenikliwie piskliwy dźwięk trąby zwiastującej alarm. Na zamkowym dziedzińcu dało się słyszeć odgłosy walki. Lord wyjrzał przez okno. Jego ludzie dzielnie walczyli z przeważającymi siłami wroga, lecz widać było, że bez wsparcia nie dadzą rady.
– Księżniczko uciekaj tędy, po linie, a ja pędzę pomóc moim ludziom – ledwie lord wypowiedział te słowa, a do komnaty wpadła opancerzona postać.
– Gordon – księżniczka bezwładnie osunęła się na ziemię.
– Ha, wiedziałem, że tu przybędziesz – powiedział ochrypłym głosem lord Gordon. – Tylko na to czekałem. Ta kobieta była mi tylko potrzebna, żeby ciebie tutaj zwabić. Teraz cię zabije, jako podłego włamywacza i przejmę władzę w twojej prowincji.
– Nie uda ci się to – odparł zaciskając zęby i dobywając miecza lord Volarberg.
Stal w oka mgnieniu skrzyżowała się w powietrzu. Rozpoczęła się walka dwóch najlepszych szermierzy w królestwie. Uderzające o siebie miecze co raz wzbudzały potok tryskających iskier. Jedno uderzenie każdego z nich byłoby w stanie przeciąć belkę drewna grubości pięciu cali. Lord Gordon nacierał agresywnie, ale i Volarberg nie pozostawał w tyle, odpowiadając sprawnymi kontratakami.
W końcu Volarberg, w przypływie dzikiej furii, tak mocno natarł, że złamał Gordonowi miecz. Ten był teraz bez szans. Volarberg mógł teraz jednym pchnięciem zakończyć cała sprawę. Ogarnął go jeszcze większy gniew. Już miał uderzać, w porę się jednak pohamował. Wstrzymał miecz i pomyślał o lezącej na ziemi księżniczce. Czy ona pochwaliła by zabicie człowieka, nawet takiego jak Gordon?
Wściekła oczy Gordona patrzyły na niego z nienawiścią. Gordon nie bał się śmierci. Lorda to jednak nie poruszyło, już się opanował10. Uderzył go płazem klingi w skroń, tak że ten stracił przytomność, po czy mocno go związał.
Podbiegł do księżniczki, której wracała już powoli świadomość. Podniósł ją i wyjrzał, przez okno. Cały dziedziniec płoną, a przez otwarta na oścież bramę wjeżdżał właśnie jego oddział. Bitwa była wygrana. Żołnierze Gordona okazali się bezradni wobec zaskoczenia.
I tak zakończyła się ta historia. Lord Volarberg i księżniczka pobrali się niebawem, mieli wiele dzieci, a ich prowincja rozrastała się i stawała coraz bogatsza. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie, no może poza lordem Gordonem, który resztę życia spędził w królewskich więzieniach, bo przy okazji śledztwa w sprawie porwania księżniczki wykryto u niego jeszcze kilka znaczących przestępstw podatkowych.
Przypisy do opowiadania
1. Zgodnie z prawem realnie spostrzeganej rzeczywistości emocje są wywoływane przez zdarzenia uważane za rzeczywiste, a ich intensywność odpowiada temu, do jakiego stopnia są za takie uważane (Frijda, 1988), dlatego lord nie zareagował początkowo na słowa sługi, a dopiero, wtedy gdy po przeczytaniu listu zrozumiał, że księżniczkę rzeczywiście porwano.
2. Zgodnie z prawem zaangażowania emocje powstają w odpowiedzi na zdarzenia, które są ważne dla celów, motywów, czy zaangażowań danej osoby (Frijda, 1988). Lord zareagował tak gwałtownie, ponieważ księżniczka była dla niego bardzo ważną osobą.
3. W myśl prawa zmiany, przyzwyczajenia i odczuwania porównawczego emocje powstają nie tyle na skutek obecności korzystnych bądź nie korzystnych warunków, co wskutek aktualnych lub oczekiwanych zmian w tych warunkach (Frijda, 1988), dlatego już sama myśl o wyruszeniu na wyprawę i zaniechaniu monotonnego życia w zamku wywołała w żołnierzach zadowolenie. Należy tu również wspomnieć, że w myśl prawa przyzwyczajenia przedłużające się przyjemności bledną, a przedłużające się przykrości tracą swą dokuczliwość (choć tylko w obrębie pewnycj granic; por. prawo hedonistycznej asymetri, przyp. 4) oraz zgodnie z prawem odczuwania porównawczego intensywność emocji zależy od relacji między zdarzeniem (wyruszenie na wyprawę), a jakimś układem odniesienia, w stosunku do którego się to zdarzenie ocenia (monotonne życie w zamku). Prawo zmiany przejawia się w wielu aspektach, przykładem może tutaj być prawo kontrastu uczuciowego, w myśl, którego zaprzestanie działania bodźca wywołującego pozytywną emocję nie daje stanu neutralnego, ale powoduje pojawienie się emocji negatywnej i podobnie na odwrót ustanie bodźca negatywnego powoduje emocję pozytywną (Frijda, 1988).
4. W tym miejscu można mówić o prawie hedonistycznej asymetrii, wg którego przyjemność jest zawsze zależna od zmiany i znika wraz z ciągłością zaspokojenia, natomiast przykrość może utrzymywać się na stałe w ciągle trwających złych warunkach (Frijda, 1988). Prawem tym można wytłumaczyć wcześniejszą postawę niezadowolenia wynikającą z dostatniego, spokojnego i przyjemnego życia w zamku, które to rodziło u żołnierzy lorda Volarberga negatywne emocje oraz sytuacje, w której są obecnie. Sytuacja ta jest trwale nie korzystna i żołnierze, pomimo jej długiego trwania nie są w stanie się do niej przyzwyczaić, ciągle wywołuje negatywne emocje. Zgodnie z działaniem tego prawa, bilans jakości życia jest negatywny, chyba, że zostaną włączone strategie samooszukiwania. Trwałe szczęście jest możliwe jedynie wtedy, gdy pamięć i wyobraźnia wpływają na percepcję zdarzeń (Zdankiewicz-Ściągała, Maruszewski, 2000).
5. W tej sytuacji można mówić o jeszcze jednym prawie emocji, prawie maksymalnego zysku. Głosi ono, że ilekroć można sytuacje ocenić na wiele sposobów, tylekroć pojawia się tendencja do ujmowania jej w sposób maksymalizujący zysk emocjonalny (Frijda, 1988). Przeżywanie emocji (nawet negatywnej) daje człowiekowi określone zyski psychologiczne zwrotnie wpływające na jego poczucie wartości, dlatego żołnierze byli raczej skłonni patrzeć na nieprzyjemną podróż jako sposób na przerwanie nudy, niż jako swój przykry i nieprzyjemny obowiązek.
6. Zgodnie z prawem zachowania emocjonalnego momentu zdarzenia emocjonalne zachowują swoją siłę wywoływania emocji na czas nieokreślony, chyba, że spotykają się z przeciwdziałaniem innych, powtarzających się zdarzeń, które mogą spowodować wygaszenie tamtych lub przyzwyczajenie się do nich (Frijda, 1988). Prawem tym można wytłumaczyć dlaczego radość lorda, która pojawiła się po znalezieniu chusteczki narzeczonej tak szybko się skończyła, gdy jego oczom ukazał się zamek Gordona.
7. Prawo zamknięcia się w sobie mówi, że emocje wykazują skłonność do zamknięcia się przed sądami o względności bodźca, który je spowodował, i przed wymaganiami celów innych niż ich własny (Frijda, 1988), dlatego lord nie mógł opanować złości.
8. Zgodnie z najważniejszym prawem Frijdy – prawem znaczenia sytuacyjnego emocje rodzą się na struktury znaczeniowe danych sytuacji, różne emocje powstają w odpowiedzi na rożne sytuacje (Frijda, 1988). Dlatego lord widząc swoje położenie za beznadziejne uległ rozpaczy. Prawo to, jest wg samego, autora swoistą „konstytucją emocji”, co wskazuje na jego wyróżniającą się rolę (Zdankiewicz-Ściągała, Maruszewski, 2000).
9. To zachowanie królewny tłumaczy kolejne prawo emocji, a mianowicie prawo minimalnego obciążenia, zgodnie z którym ilekroć można ocenić sytuacje na więcej niż jeden ze sposobów, pojawia się skłonność do takiego jej ujmowania, które minimalizuje jej negatywne obciążenie emocjonalne (Frijda, 1988). Dlatego królewna, chcąc zredukować nieprzyjemne uczucia powstałe przez to, że lord nie pojawiał się tak długo, wymyśla sobie różne usprawiedliwienia takiego postępowania.
10. Prawo zważania na konsekwencje mówi, że każdy emocjonalny impuls powoduje impuls wtórny, który zmierza do zmodyfikowania tamtego zgodnie z przewidywanymi konsekwencjami (Frijda, 1988), dlatego lord w porę się opanował i nie zabił Gordona. W przypadku tego prawa może dojść do utraty kontroli nad sobą, jeśliby ze środowiska nie napływały informacje o niewłaściwym działaniu, co zaobserwować można w różnego rodzaju działaniach masowych, np. sektach, grupach kibiców.
Co sądzicie o tak ujętych prawach emocji? A co sądzicie o takiej formie przybliżania wiedzy jaką jest opowiadanie z naukowymi przypisami? Zapraszam do dyskusji w komentarzach.
Bibliografia:
Frijda, N. H. (1988) Prawa emocji. Nowiny Psychologiczne nr 61 (2). 24-49.
Zdankiewicz-Ściągała, E.; Maruszewski, T. (2000) Teorie emocji. W: J. Strelau (red.). Psychologia: Podręcznik akademicki. T. 2. Gdańsk; Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.
W końcu to zrozumiała, przyda się przed egzaminem. Pozdrawiam
Świetny wpis i opowiadanie również przednie, bardzo dobry przykład:)
Opowiadanie relelacyjne, tak jak i cały wpis!:)